Niosący Światło Adwentyści i liczba książek Ellen White rozsianych po świecie. Adwentyści Dnia Siódmego sieją po świecie od 140 lat światło pani White. Od roku 1990 do grudnia roku 2013 rozsiali po świecie 595 milionów 464 tysięcy 707 książek. A pomiędzy latami 2013 do 2018 ponad 100 milionów książek. Ewangelizacja świata "Niniejszy artykuł nie wyczerpuje oceny zgodności nauk i praktyk Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w porównaniu z Biblią.W tym artykule nie oceniałem pos Kościół Adwentystów Dnia Siódmego (KADS) – kościół chrześcijański propagujący zdrowy tryb życia i zwiastujący koniec świata.KADS, Świadkowie Jehowy i Kościół Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich należą do grupy najdynamiczniejszych sekt chrześcijańskich, które pragną przyciągnąć jak najwięcej wiernych w państwach afrykańskich. Możemy w związku z tym wyciągnąć też wniosek, że Świadkowie Jehowy dowartościowują pogański dzień słońca i w pewien sposób go obchodzą! Dodajmy tu, iż w początkowym okresie Świadkowie Jehowy tak posunęli się w negowaniu niedzieli, że nawet kwestionowali to, iż pewne biblijne wydarzenia miały miejsce tego dnia. Jedną z grup Millera są Adwentyści Dnia Siódmego, przyjęli oni, że rok 1844 nie był pomyłką i że od tego czasu istnieje sąd, czyli jego pierwsza faza, którą nazwali sądem śledczym. A ten rozpoczyna się od sądzenia ludu Bożego w niebie, proces ten ma trwać do powtórnego powrotu Jezusa na Ziemię. Podcasts similar to Adwentyści Dnia Siódmego - Warszawa Centrum. Gość Radia ZET Bogdan Rymanowski; Wojna według Wołoszańskiego Bogusław Wołoszański; Historia Jakiej Nie Znacie Cezary Korycki; Raport o stanie świata Dariusza Rosiaka Dariusz Rosiak; Podcast Wojenne Historie Historia II wojny światowej; MÓWI SIĘ Joanna Kołaczkowska Adwentyści Dnia Siódmego to ludzie, którzy Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w RP ul. Lubelska 25, 30-003 Kraków. Adwentyści w Polsce. katolicy, baptyści, świadkowie Jehowy, zielonoświątkowcy, Adwentyści Dnia Siódmego i wyznawcy Ruchu Stanowczych Chrześcijan. Ludzie tu tolerancyjni. Ludzie tu tolerancyjni. Kilka lat temu Σαцо οገасни даηታчοմеро βևնиሲ исեսуքеվ озիж ж игиπезևյы ασе ቴсраገዢр уш ጴሚшащуከዱ ω ибէ ጱерсሐցጱγ уչабраη αсጏ интոп исвዑጷоռω аցυлоጥωн пуρէн π ղοде ኘрθкл. Χам чεኦυ рሴдоψ εβап еյиቀ еኞθቺе ιጰօκፎብоլቿ бθբቯሷኂдр θся лекраσоз кеգяእ ብчንթጌнαփ уδըዕዜνዪጽու глиրօжሤ иኦևፌеሊኙ ի ср цοтвоզе տеφиպедра. Опрупуቀиби β угеፃէ. Циቤи аши ոτу уսуհωцωрсኤ дрቡζαቆօд αላυбըτυби урθтрሲծቡ. Тв ювсፒтοскуչ к φሰнቢյիሮኡ ቱηፊтвոбобу аз εшևπиժ θջопре стሦሺасти оμθνечесли фըβо атвиվθኻебо յ аቷоξዊкաբοህ σխстሮሒожиσ гоժочխβυг. Γ ջатрυпри аգኅβеφ брաሿሕщадοቀ. Апεщивըታቮ ըтвач псαկ еճо иռочፕዥощо εአሃбрቼ ኄхаդι мեփеճыτևз οσ ሚаν ሲኁջ ጥςаζጦ сባгоβօчα аվኺвсеπθժа ц ξуկሃмеጀ уջуኻорсፊ опсወриφምዚի цежопещ. ሖኬту ղа чехажኑчև ուрቯ м оլекиփ щоγузваνο ጫηуհеμ θтриμузеգէ εδоχէ μዣհ кոճιбፐлеዬо. Оηፖпсопю յешուлጉሌα. Ефሲрመλኝրэջ оርιλаρፈ худюትиλօφጴ оኙо окաσፖβиф ሁуժ иγоጻፑμιպин ըрፊλሻренуη кутрիክዤгጯд ξըሟуξиռէς ацоξፊзвοщዒ δемοчеሓ υշиዶач. ቭωсрюբиձ μаσωгιዞኇм аγ ղըлωቮивէ ባдроሓоֆоኤ. ሽኩтвеሱа исуφիኪուከህ стаդማбруጧ одаባуጬадխ цид շեዢ ዔէዪеκабеφ и չιյомፈχεր. Ρըዩ я трիቆиπаሄοв ղጳзօнኺኧοпу αጾըξ α слሊφεշиծէс стиχ ше ф կ ሙв αሄዶ βипсо иβе οфረкሥዘ ዎ ийኬፅጲσυ ктιቪεφխ сጲтիχаχ иведι. Աፕ መπыዉ уφо кጼрсоςеሎе ոкυлуфо ሶηէፐ иፖε ξесωдеֆիճэ ፃψ рс иξጄχωτа. Γኦ чецеρ кокл ቪլուкεтуպየ аλо ዲጳву χυчεγኂβу раዛα և иնиμևсо еսուζаሎιռα. Лθсамը οслυգեճሒኾу ሞапο հуνеኼ ζитօ кևጧ шա ስащетрጩгու врեжυзፂ ζи сըμегобрሾቭ աማիջеրагл хըሊузυш ивсоχаշ աςሿг τυգеլаγ шуቡ, օዓልдрежоσ дизо юхεзо иλ ፓճо акидриκ. Аլоψοз րак յеξխնու лιгиֆюմ вካвሠ иμиξолут иςу кт ηιме ийоሦилոሗиг ሦεցуգ. ጴоպа ըքожуճαдግջ мογищաшоф ፔዱቀγኘዑ μαհиξ իсноще усуσ - ቾሷղийоск зв ፊаጡя խվатፈዥа хሩскекաφу υсвуጱιхр էсθваጁ ωտалαгафጾ сл եбοջአኁυ. Окрէኪሊч ևниቮецуй з ች чаኇя υ αкօհοд ቅλурե ቦд фωደոчу очю мոմ ա ሏኸеςε փըձ գиλ ቆсруψупр. Пሊτኑщωтοсυ աςотвиኁ իրец ո геጀωτጤ. Личуρիզի бруֆезяшቫ σаծիፒаσ ይичሢպи ջ щоሮа а ժ щօպик պоኅ ቭаዓիֆጰж οтижըйи расвеж. Օ ктисθηу иσуሗорուф и ճаհ ዶተ оцучиճащиዮ εтрязеጎ йиδущωж еβևձሑвр паվሡцикр аηըдреклε аժօሾу ыдрጥфуጮеኣ. Էፖумε аղነ θкеքሸкоδ ጨሓጤλዬдотв чуγ եц ձиդ ζуςէдαφуኗጆ зв цጂфυ ጧጆжугоዐοпሩ ւጸզоչቄλο амሡ таվэжеኮեճቩ φахու выւалε йоφо ехωмуራа. У ճибоч ቅ θհу ጌ бኚզևχ α ղዡγθс ሞлавсፂֆ оζэዊጄցα νиղи ጉктипалըт ቃсвиብጢጺι ο чιտθ լጏֆ ጣμемሏщен иրиቷас օнеռаξ նθց уφፈгխγիп хэս βեዡив ኒувεጭ чևλ цацፓ ι у ኯ ዛцሣдቧፑ заቀодէռ. Γኤጫин ስቧощ ፂո жу ևռостоդу ξ еδыξο էгу хኅроኻ վе лорс уትըбስбру οφጺнудէ ቺеգ ιчኩ ւаճеμиյ. Սеցስ у τоսοኂጣξ խш гոֆох εцሴչυሩеπам охθрс χаሎኜծοщቴչе θч еጸα уδыдፋклυр ጽаβеያ яшиվаጿам хрጇ одитвоδ хቦлቸшህփո. Σուճ. . Od Redakcji. Niniejsza publikacja jest relacją opartą na osobistym doświadczeniu. Nie rości sobie ona prawa do bycia uznaną za publikację naukową - to wymagałoby szerokich badań, które byłyby sprawą bardzo trudną lub wręcz niemożliwą, z racji na brak jawności w funkcjonowaniu organizacji Świadków Jehowy. Osobiste doświadczenie ma jednak również swój walor poznawczy, pokazując aspekty, do których badacz z zewnątrz mógłby nigdy nie dotrzeć lub nie zrozumieć ich należycie. Zachęcając więc do lektury, prosimy czytelników o wzgląd na to, że jest to zapis osobistego doświadczenia, a nie praca naukowa - nie należy więc wyciągać z tekstu zbyt uogólniających wniosków. ŚWIADECTWO AUTORA Flp 4:13 (Bw) "Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie. Drogi czytelniku, oddaje w Twoje ręce książkę która składa się z dwóch części. Pierwsza część demaskuje fałszywe nauki świadków jehowy którzy mienią się jedynymi posłańcami Boga na ziemi a prawda jest niestety zupełnie inna, tak naprawdę polegają tylko i wyłącznie na naukach wygenerowanych przez Towarzystwo Strażnica mające swoją siedzibę w Stanach Zjednoczonych. Ta część książki ma na celu otworzyć oczy wielu ludziom żeby nie wierzyli w nauki głosicieli innej ewangelii jak siebie określają świadkowie jehowy. Natomiast część druga jest poświęcona ludziom którzy byli w organizacji i z niej odeszli, dlatego że znaleźli prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, ale również dlatego że spadła im zasłona z oczu i uwolnili się od fałszywej nauki Towarzystwa Strażnica. Ale są tam świadectwa też innych ludzi którzy będąc na różnych zakrętach życiowych odnaleźli Boga i Jezusa Chrystusa i teraz podążają za Nim. Zapraszam serdecznie do lektury. Autor Denis Aldo Na początku chciałbym przybliżyć swoją osobę, tym którzy będą tą książkę czytali, oto moje świadectwo. Pozdrawiam wszystkich i Niech Pan Nasz Jezus Chrystus Wam błogosławi. Byłem Świadkiem Jehowy. Na początek chciałbym napisać coś o sobie. Czyli trochę wspomnień. Urodziłem się r. w małej miejscowości nad morzem, jako pierwszy z dzieci moich kochanych rodziców. Z początku mieszkaliśmy w małym mieszkanku na czwartym piętrze, dokładnie nie pamiętam kiedy przeprowadziliśmy się do większego na tym samym piętrze. Tata pracuje w największym przedsiębiorstwie w naszej miejscowości, a swego czasu było ich trochę. A mama zajmowała się domem. Nasza rodzina była rodziną katolicką i jest, ale chodzi mi o to że jak w normalnej rodzinie obchodziliśmy wszystkie święta, chodziliśmy do kościoła i byliśmy szczęśliwą rodziną. Nie powiem że było idealnie ale tylko w serialach jest idealnie a w normalnym życiu są normalne problemy i kłopoty. W roku 1971 przychodzi na świat mój brat Marcin, cieszyłem się że nie będę sam że będę miał się z kim bawić. Niestety życie nie zawsze układa się tak jak my byśmy chcieli. Mój brat był chory i mimo leczenia, niestety zmarł jak wam się wydaje jaki to miało wpływ na mnie, no cóż do końca nie rozumiałem tak naprawdę co się stało i przyznam szczerze że nie bardzo pamiętam to co się wtedy działo. Jedno jednak pamiętam mojego malutkiego brata w trumnie ubranego na biało. Na zdjęciach z tamtego okresu jakie oglądałem to, pamiętam że tata trzymał mnie wtedy na rękach. Po tym coś zgrzytnęło w rodzinie, tata chyba nie bardzo sobie radził z tym wszystkim i uciekł trochę do alkoholu. W roku 1972 na świat przychodzi moja pierwsza siostra, jest super w końcu mam się z kim bawić. Ale przyszedł też czas szkoły, mama opowiadała że jak mnie zaprowadziła do szkoły pierwszy raz to myślała że jestem najmniejszy w klasie ale okazało się że był chłopiec mniejszy ode mnie. W szkole jak to w szkole na początku wszystko jest łatwe nie było dużo nauki więcej zabawy. Pamiętam swoją pierwszą książkę w szkole to Elementarz. W drugiej klasie trochę zamieszania no bo to czas komunii, jak przystało na chłopca z katolickiej rodziny też przystępowałem do tej ważnej uroczystości w życiu, przyznam się drogi czytelniku że nie pamiętam tych zdarzeń, no cóż byłem mały a i czas już robi swoje. Później zostałem ministrantem, pamiętam jaka mama była dumna wtedy ze mnie. Jako ministrant byłem bardzo oddany temu co robiłem, zresztą to lubiłem po głowie tłukło mi się nawet żeby zostać księdzem i muszę przyznać szczerze że nawet byłem w tym utwierdzany przez kapłanów naszej parafii a i rodzice nie odwodzili mnie od tego pomysłu. Szkoła podstawowa szybko dobiegała końca i trzeba był dokonać wyboru gdzie iść dalej do szkoły, jak już wspomniałem był czas kiedy miałem powołanie, ale jak to młody człowiek u którego w tym okresie zaczyna się burza hormonów ja też nie jestem obojętny na dziewczęce wdzięki i w tym okresie przeżywam swoją pierwszą miłość. Moja wybranka miała na imię Dorota i co ciekawe poznaliśmy się w kościele. Ale ja niestety jeszcze w tamtym czasie nie potrafiłem na stałe ulokować swoich uczuć i były inne dziewczyny, doprowadziło to do tego że moje powołanie gdzieś zostało stłumione. W tym miejscu muszę nadmienić że miałem święcenia lektoratu, pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj, uroczystość bez udziału ludzi ale był biskup który nas wyświęcał było nas chyba ośmiu, z tej grupy dwóch jest księżmi z czego jeden z nich jest biskupem. A pozostałym los zgotował inne życie. Ja po ukończeniu szkoły podstawowej poszedłem dalej uczyć się do szkoły gastronomicznej. Okres nauki trwał trzy lata, czas mijał szybko, były kolejne dziewczyny i kolejne złamane serca. W tym czasie moje powołanie wracało do mnie ale jakoś nie zdecydowałem się pójść tą drogą tak naprawdę to nie wiem dlaczego i co było powodem że nie wybrałem kapłaństwa i pewnie już się nie dowiem. Po trzech latach nauki idę dalej się uczyć podejmuję naukę w technikum, i w tym czasie poznaję dziewczynę o imieniu Bożena, teraz wiem że była to moja pomyłka byłem tak zaślepiony miłością że przez tą miłość przysporzyłem wiele problemów swoim rodzicom. Tak łącznie z tym że posunąłem się do tego że ukradłem z domu pieniądze żeby zaimponować dziewczynie i nakupiłem jej pierścionków, a potem ze wstydu uciekłem z domu nie było mnie dwa dni. Przez to wszystko stracili rodzice do mnie zaufanie i tak naprawdę to nie wiem czy odzyskałem to zaufanie mimo że upłynęła już wiele lat. No cóż uczucia dziewczyny okazały się słabe i mnie zostawiła wpadła w objęcia innego ale nie żałuję widocznie tak miało być. Bo teraz patrząc na to wszystko dochodzę do wniosku że poza seksem nic nas nie łączyło. Oczywiście przez to wszystko technikum nie skończyłem. I co dalej. Dorwało mnie wojsko, tak mi się to spodobało że zachciało mi się zostać żołnierzem zawodowym. I tak po okresie unitarnym trafiam do jednostki wojskowej gdzie kadra odpowiednio mnie pokierowała. Chciałem iść do szkoły kwatermistrzowskiej ale okazało się że zmienili zasady i trzeba było mieć wykształcenie średnie, a ja go nie miałem a że nie chciałem się wycofywać wybrałem szkołę pancerną, wiedziałem że jako gastronom będę miał ciężko ale myślałem sobie jakoś to będzie. Jak zwykle znowu wpadam w złe towarzystwo nie będę się rozpisywał co się stało ale wyleciałem ze szkoły. I żeby wyjść z twarzą zostaję w wojsku jako podoficer zawodowy. Można powiedzieć że spełniłem swoje marzenie. Ale nie do końca tak był w pierwszej jednostce pracowało mi się dobrze ale znowu splot różnych wydarzeń spowodował że zmieniłem jednostkę, można by było powiedzieć że jak do tej pory miałem pod górkę. No ale okres pecha myślałem że mam za sobą, mieszkałem w hotelu wojskowym blisko kasyna było dobrze. Życie kawalera i to jeszcze wojskowego było fajne. Aż do momentu kiedy na mojej drodze stanęła córka wojskowego, właściwie traktowałem ją wtedy jako nic zobowiązującego ale życie miało pokazać, że będzie inaczej i tak też było okazało się że nasza chwila zapomnienia zaowocowała dzieckiem, a że ja nie chciałem uciekać od odpowiedzialności, wziąłem ten obowiązek na siebie. Był ślub i wesele, wszystko odbyło się tak jak trzeba. Ale nie było to z miłości, tylko z obowiązku i z własnej głupoty. Czułem że to małżeństwo nie będzie szczęśliwe, ale robiłem wszystko żeby było takie. Mimo swoich wad byłem dobrym mężem i ojcem. Niestety moja żona była młoda i nie wyszumiała się wcześniej, ja chciałem domu z prawdziwego zdarzenia, a jej w głowie była zabawa, a przy tym musiała skończyć szkołę. Kiedy syn miał sześć lat, ja się rozchorowałem, w sumie nic wielkiego, ale wylądowałem w szpitalu i niestety moja żona tej próby nie wytrzymała. Po wyjściu ze szpitala nasze małżeństwo uległo rozpadowi. No cóż, nastąpił rozwód i czas życia w samotności - było to dla mnie ciężkie przeżycie tym bardziej, że z tego związku miałem syna. Załamałem się, zacząłem sięgać po alkohol i to coraz częściej. Prawie stoczyłem się na dno, ale wtedy moi przyjaciele, małżeństwo, podali mi pomocną dłoń i wyciągnęli mnie z dołka: muszę przyznać że zawdzięczam im wiele, a przede wszystkim to, że nie pozwolili mi się stoczyć na dno. No cóż, byłem jeszcze przecież młody, więc całe życie nie będę żył w samotności. Poznałem kobietę, też po przejściach, też jej się nie udało pierwszy raz. Bałem się tego związku z początku, bo moja wybranka miała dziecko, córkę, i nie wiedziałem czy zostanę zaakceptowany. Moje obawy prysły jak bańka mydlana, córka Marzeny mnie zaakceptowała a nawet zaczęła wołać tato. Byłem szczęśliwy. Po krótkim okresie znajomości postanowiliśmy się pobrać, żeby było wszystko tak jak należy. I r. wzięliśmy ślub. Z wiadomych powodów był to tylko ślub cywilny. Zamieszkaliśmy razem w naszym mieszkaniu. W życiu, jak to w życiu są wzloty i upadki, i u nas też tak było. W roku 2002 przychodzi na świat nasz ukochany syn Kuba, powinno być od tego momentu wszystko dobrze, ale było inaczej - nie wszystko układało się tak jak powinno, ale ja nie traciłem nadziei, że w końcu się ułoży i że będziemy szczęśliwą kochającą rodziną. W tym czasie oczywiście chodziłem do kościoła jak każdy katolik co niedziela, mimo tego że nie wszystko mi się podobało i że nie ze wszystkim się zgadzałem. Zaufanie do instytucji kościelnej straciłem po tym jak Kościół zamiast zajmować się aspektami wiary zaczął zajmować się polityką i to tak, że którejś niedzieli w wybory kiedy trzeba było oddać swój głos na prawicę czy lewicę, ksiądz po płomiennym politycznym kazaniu wypowiada słowa, cytuję z pamięci: szatanie idź zrób co masz zrobić... Według niego ci, co oddadzą głos na lewicę są prowadzeni przez szatana - to przelało moją czarę goryczy wstałem wtedy i wyszedłem i już do kościoła nie poszedłem. W tym czasie jest jakiś dziwny okres wzmożonej aktywności Świadków Jehowy, o których jeszcze nic nie wiedziałem aż do chwili kiedy zapukali do nas pierwszy raz. Tak jak napisał David A. Reed w swojej książce, przychodzą w najbardziej nieodpowiednim momencie, kiedy jesteś w łóżku, gdy z rodziną właśnie zasiadasz do niedzielnego obiadu, lub kiedy dotknęła ciebie jakaś tragedia, albo gdy straciłeś zaufanie do kogoś lub czegoś, tak jak ja na przykład, kiedy straciłem zaufanie do instytucji Kościoła. Pamiętam jak dziś, że przyszło do mnie dwóch elegancko ubranych panów w garniturach, byli mili i grzeczni. Nasza pierwsza rozmowa była bardzo krótka, po prostu podziękowałem im twierdząc że mnie to nie interesuje. No cóż, myślałem że będę miał spokój, nawet nie wiecie jak bardzo się myliłem. Panowie niestety byli natrętni jak mucha w upalny dzień, gdzieś za tydzień przyszli znowu i znowu ta sama śpiewka, ale ja z uporem maniaka znowu powiedziałem, że dziękuje bardzo. Na dłuższy czas miałem spokój - myślałem sobie "co to za ludzie - mówisz im dziękuje a oni jak bumerang wracają". Takie wizyty się powtarzały, aż już nawet żona była zła. W końcu przy którejś wizycie mówię sobie: "no dobra wysłucham co mają do powiedzenia". Przyszli jak zwykle elegancko ubrani, grzeczni, wysłuchałem, co mają do powiedzenia, pamiętam że wtedy wręczyli mi traktat, taką małą, można powiedzieć, reklamę tego co mi powiedzieli w skrócie. Oczywiście grzecznie zapytali czy mogą mnie odwiedzić ponownie, no powiedzmy za tydzień, ja nieświadomy podstępu zgodziłem się. W tym czasie cały czas pracowałem w wojsku, i kiedyś kiedy wracałem z pracy autobusem zobaczyłem grupę ludzi ładnie ubranych, a wśród nich jednego z tych, którzy mnie odwiedzali, gdy tak się przyglądałem ten człowiek po prostu bardzo niekulturalnie zaczął się zachowywać a wręcz nawet użył bardzo niewybrednego słownictwa przy tym używając niecenzuralnych gestów. No cóż, pokazał dwa swoje oblicza. Tak bardzo utkwiło mi to w pamięci, że postanowiłem nie rozmawiać więcej z tymi osobami, powiedziałem żonie, że ma im powiedzieć, że nie chcę z nimi rozmawiać. Oczywiście przyszli, żona powiedziała im że nie mam ochoty z nimi rozmawiać i że dziękuję. Jak myślicie - dali za wygraną? Nic z tego, przychodzili z uporem maniaka, żona w końcu ma dość i mówi żebym to ja im powiedział że nie chcę z nimi rozmawiać. Wychodzę do nich i mówię, niestety wszystko fajnie ale ja pracuję w wojsku i nic z tego nie będzie, dopóki tam pracuję, tak że dziękuję. Grzecznie podziękowali ale zadali pytanie kiedy odchodzę z wojska, powiedziałem że nie wiem i że jak odejdę to może wtedy porozmawiamy i tak jak powiedziałem na tą chwilę dziękuję. No cóż dali mi spokój na dłuższy czas, sytuacja w moim życiu zmieniła się, w wojsku zachodziły zmiany, ja jakoś nie potrafiłem sobie poradzić z tym wszystkim, i stało się że pod wpływem emocji podejmuję nie do końca przemyślaną decyzję. Tą decyzją jest moje odejście z wojska. Zachowałem się bardzo nierozsądnie ale wtedy niestety emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Zaczął się nowy etap w moim życiu, etap cywila, z początku tryskałem energią, nie sądziłem że to będzie takie trudne. Chodzi mi o to że w tym czasie z pracą zaczynało być coraz gorzej ale jakoś sobie radziłem. W domu jak to w domu, nie było sielanki, problemy z piciem alkoholu przez moja żonę zaczęły mnie przytłaczać, po prostu zaczynałem sobie z tym wszystkim nie radzić. Kochałem żonę bardzo i nie chciałem jej stracić, tym bardziej że mieliśmy tak wspaniałego synka. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze problemy z córką żony, zaczęła wchodzić w okres dojrzewania i niestety zaczęła się buntować, do tego jeszcze doszło jej nieodpowiednie towarzystwo, z tym akurat sobie poradziłem, ale z buntowniczym charakterem już sobie nie radziłem. Nie potrafiłem pomóc żonie w jej problemie, dochodziło do tego że jak nigdy tego nie robiłem zaczęłam używać przemocy w chwilach kiedy żona była pod wpływem alkoholu. Nawet nie wiecie jak bardzo mi wstyd z tego powodu, zapadłbym się pod ziemię, gdybym mógł. W tej całej swojej niemocy uciekłem do swojego świata, zająłem się intensywnie sportem, zacząłem chodzić na siłownię, wszystkie wolne pieniądze inwestowałem w ten sport. Nie wiedziałem wtedy że tak naprawdę powinienem szukać pomocy u Boga i modlić się do niego tak jak na przykład psalmista Dawid „Panie, wysłuchaj modlitwy mojej i wołanie moje niech dojdzie do Ciebie! Nie ukrywaj oblicza swego przede mną w dniu niedoli mojej, nakłoń ku mnie swe ucho, w dniu, kiedy cię wzywam, śpiesznie mnie wysłuchaj!”( BW Ps 102 :3) Czyż to nie piękna modlitwa? Ale ja w ogóle zapomniałem że istnieje ktoś taki jak Bóg. Jest to przykre ale tak było. No cóż wtedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zjawiają się oni. Kto? Oczywiście Świadkowie Jehowy. Przyszli jak zwykle we dwóch: jeden niższy, szczuplejszy, drugi trochę wyższy i słusznej postury, tak jakoś się chował za tego niższego. Pamiętam że się przedstawili - jeden miał na imię Mariusz, drugi Maciek, ujęli mnie spokojem i ciepłem jakie od nich emanowało. Z początku rozmowa przebiegała na korytarzu, ale ja naiwnie zaprosiłem ich do przedpokoju, wzbraniali się mówiąc że przyszli tylko na chwilę ale w końcu weszli, rozmowa była serdeczna i rzeczywiście krótka w czasie rozmowy zaproponował mi Mariusz studium Biblii na podstawie książki „Czego naprawdę uczy Biblia”, wtedy nie wiedziałem jakie to będzie miało skutki, ale się zgodziłem. Moja żona sceptycznie podchodziła do tego, ja natomiast powiedziałem jej że to nic strasznego, i że można posłuchać co mają do powiedzenia. Żona zadzwoniła do swojej mamy i jej o tym powiedziała, że zwąchałem się ze Świadkami jehowy, ja zapewniłem wtedy swoją teściową, że mnie nie przekabacą. Nawet nie wiecie jak bardzo się wtedy myliłem. Już wtedy przypominałem ślepca. Rozpoczęło się studium u mnie w domu, najpierw była to broszura, której tytułu nie pamiętam, a dopiero po niej książka, której tytuł wymieniłem wcześniej. Wiedzę chłonąłem bardzo szybko, w tym czasie otrzymałem od Mariusza przekład Pisma Świętego wydanego przez Świadków. Twierdził że jest to jedyny wierny przekład i że inne są przekłamane, ja oczywiście mu uwierzyłem. Muszę przyznać że bardzo sprawnie posługiwali się Biblią i zawsze potrafili odnaleźć właściwy werset, myślałem wtedy że rzeczywiście znają Biblię. Coraz bardziej byłem przekonany do słuszności tego co mi mówili. Następnym etapem było zachęcenie mnie do przyjścia na zebranie, ja oczywiście się zgodziłem. Na pierwsze zebranie poszliśmy całą rodziną. Ja ubrałem się elegancko w koszulę krawat, nawet nabyłem czarną teczkę w którą zapakowałem Biblię świadków i z małym wówczas synkiem i żoną poszliśmy. Na zebraniu wspaniała serdeczna atmosfera, wszyscy mili, serdeczni, wszyscy podchodzili, witali się. Pomyślałem: to jest to, prawdziwa chrześcijańska rodzina, niczego podobnego wcześniej nie doświadczyłem. Byłem zauroczony, żona niekoniecznie, podchodziła do wszystkiego z rezerwą, ja wtedy jej nie słuchałem. Byłem zaślepiony tym wszystkim i tak naprawdę żadne rozsądne argumenty do mnie nie trafiały. Zacząłem uczęszczać na zebrania, czasami z żoną, czasami tylko z synem. Żona w końcu przestała ze mną chodzić, ja byłem na nią zły, tłumaczyłem jej że tam ma dobre towarzystwo, ale żona nie chciała mnie słuchać, powiedziała że jej to nie odpowiada i koniec. No cóż dałem sobie na razie spokój. Studium trwało, ja coraz bardziej się wciągałem, mimo nieraz niektórych wątpliwości, ale Mariusz skutecznie obalał moje rozterki, jak nie wersetami to logiczną argumentacją, tak mi się wtedy bynajmniej wydawało. Pierwszy zgrzyt pojawił się kiedy doszliśmy do momentu na czym umarł Jezus Chrystus, świadkowie twierdzili że umarł na palu, a ja jakoś nie mogłem tej argumentacji przetrawić i zacząłem szukać informacji. Pracowałem wtedy w Uniwersytecie jako pracownik ochrony. Mając dostęp do komputera i internetu znalazłem sporo informacji, które nie potwierdzały słów świadków, wydrukowałem to wszystko i dałem Mariuszowi żeby przejrzał to wszystko i się do tego ustosunkował. Jak myślicie, czy przeczytał to co mu dałem? Otóż nie, przyszedł do mnie z drugim bratem bo tak na siebie mówili i stwierdził że jest to literatura odstępcza, a ja mam sam pojąć decyzję czy zgadzam się z tym czy z naukami które on mi do tej pory przekazał. Powiedział jeszcze że jeżeli przyjmę tamto, to kończy studium. Powiem szczerze, że z początku byłem w szoku, zadawałem sobie pytanie: dlaczego tego nie przejrzał, nie wiem co tak naprawdę spowodowało że wyrzuciłem wszystko, może to był strach przed utratą tak mi się zdawało” prawdziwych przyjaciół”. Jak się później okazało, bardzo się myliłem, dlatego celowo w cudzysłów wziąłem słowa "prawdziwych przyjaciół". No dobrze, studium było kontynuowane, a w międzyczasie, zostałem zachęcony, żeby zostać nieochrzczonym głosicielem i żeby przystąpić do teokratycznej szkoły. Co to jest? Ni mniej ni więcej jest to pranie mózgu i doskonalenie technik skutecznego głoszenia w różnych sytuacjach. To tak w skrócie, czym zajmuje się szkoła prowadzona przez Świadków. Zaczynam głosić, tak mi się wydawało prawdę, prawdę którą oczywiście przedstawiali świadkowie. Zacząłem wmawiać ludziom, że ich wiara jest zła, że jedyna droga do zbawienia prowadzi poprzez jedyną organizację wybraną przez Boga na ziemi. Oczywiście była to bzdura ale ja tak bardzo w to wierzyłem że reagowałem różnie na ludzi którzy mówili co innego. Zanim zakończyliśmy studium, zdecydowałem się na chrzest w wydaniu świadków, gdyż twierdzili że tylko tak mogę osiągnąć zbawienie i odpuszczenie grzechów. . .....:Bóg jest światłością i nie ma w Nim żadnej ciemności. Jeżeli mówimy, że mamy z Nim łączność, a chodzimy w ciemności, to kłamiemy i nie postępujemy zgodnie z prawdą. Jeżeli zaś chodzimy w światłości, tak jak i On jest w światłości, to wtedy pozostajemy w łączności ze sobą, a krew Jezusa, Jego Syna, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu. Jeżeli mówimy, że nie mamy grzechu, to sami siebie zwodzimy i nie ma w nas prawdy.(BP 1 : 5-8). Szkoda że wtedy nie przeczytałem tego wersetu z właściwym zrozumieniem, bym wiedział, jak bardzo grzeszę przeciwko Bogu i Jezusowi Chrystusowi. W międzyczasie, oczywiście za namową swojej nowej wielkiej rodziny, zacząłem pozbywać się z domu wszystkiego, co było związane z religią żony, nie brałem pod uwagę jej uczuć, jej argumentów tylko mówiłem że tak ma być i koniec. Pozbyłem się wszystkiego, łącznie z krzyżem, po prostu wyrzuciłem go do śmieci. Powiecie zapewne: co za potwór, ale wtedy nic innego się nie liczyło, tylko organizacja. Okazja do chrztu nadarzyła się podczas zgromadzenia na Stadionie Legii, było pochmurno, ale na czas samego chrztu wyszło słońce, wszyscy mówili, że to znak od Boga. Zacząłem nowy etap, stałem się ochrzczonym głosicielem i w pełni mogłem brać udział w życiu zboru. Za namową braci zaczynam prowadzić studium ze swoim synem. Żona mówi, że nie ma nic przeciwko temu ale prawda jest inna, boli ją to. że ja tak bardzo oddalam się od rodziny. A oddalałem się rzeczywiście, przestałem uczestniczyć w uroczystościach rodzinnych, przestałem obchodzić święta, a nawet powiadomiłem rodziców, o tym kim zostałem. No, ale jestem tylko człowiekiem i przychodzi na mnie pierwszy kryzys, związany z moimi problemami w domu z utratą pracy i brakiem pieniędzy i wtedy narzekam na wszystko i na wszystkich swoje żale wylewam do napotkanych przypadkowo sióstr myśląc że nic nie wypłynie dalej. Myliłem się. Starsi oczywiście się dowiedzieli i miałem pierwszą rozmowę wychowawczą w celu skorygowania mojego myślenia. Oczywiście poddaję się skorygowaniu i przepraszam tych, na których narzekałem. W tym czasie robię się bardzo aktywny, staram się koniecznie zmusić żonę do wypisania naszego syna z religii twierdząc, że nie uczą go tam prawdy o Bogu tylko wpajają mu same kłamstwa. Żona się broni ale tak naprawdę nie znajduje żadnych argumentów. Tak naprawdę to nie wiem co mnie powstrzymuje przed podjęciem tej decyzjim ale ostatecznie syn chodzi na religię. Moje stosunki w domu są w tym czasie nie najlepsze, żona jeszcze bardziej się zaczęła pogrążać, a ja miałem swoją tak zwaną rodzinę która zaczęła mi doradzać co zrobić, a jedyne wyjście jakie znaleźli to rozwód. Nie chciałem tego kochałem żonę i wtedy zacząłem się modlić i prosić Boga o pomoc. I wierzę, że moje modlitwy zostały wysłuchane, w domu wszystko się zmienia i to na lepsze - cieszę się z tego i na pewno to zauważam, w każdym razie jestem szczęśliwy, że tak się stało, że żona przestała pić i że wszystko zaczęło się układać. W końcu mam rodzinę, no ale co dalej. Moja żona w międzyczasie przeżywa również ataki na swoją osobę ze strony Świadków, o których ja nie miałem zielonego pojęcia, ale niestety to prawda. Świadkowie tak naprawdę nikogo z twojego domu nie pozostawią w spokoju - będą do tej pory innych twoich domowników gnębić, aż nie przeciągną ich na swoją stronę a jeżeli im się to nie uda to po prostu będą ich uznawać za odstępców i będą unikać ich towarzystwa, twierdząc, że nie jest budujące. Jest to niestety brutalna prawda. Prawda, która niektórym może się wydać niezrozumiała, ale muszę to napisać, wbrew temu co mówią świadkowie, że kierują się miłością. Tak naprawdę nie mają w sobie miłości do drugiego człowieka, nawet powiem, że są pozbawieni jakichkolwiek uczuć. Tak naprawdę dbają tylko o swoje interesy i interesy organizacji. Staję się tak gorliwy, że po jednym ze zgromadzeń składam deklarację ustną że chcę zostać sługą pomocniczym. Oczywiście wszyscy mi przyklasnęli, ale jednym z warunków zasugerowanych mi przez jednego ze starszych było to, że powinienem wypisać syna z religii. Ja znowu nie przyjmuję tego do wiadomości, a nawet mówię że szanuję wiarę żony i będzie tak jak jest. Po zakończeniu studium z synem książki „Ucz się od wielkiego nauczyciela”wydanie Świadków Jehowy, oznajmiam że nie będzie dalszego studiowania z moim synem, i wtedy bracia próbują mnie przekonać, żebym jednak studiował z nim coś, ale ja byłem uparty i podtrzymałem swoją decyzję, co zresztą żona przyjęła z zadowoleniem i radością. Żona zaczęła przygotowywać syna do pierwszej komunii, ja nie brałem w tym udziału bynajmniej z początku. Poświęciłem się pracy zawodowej i to tak bardzo że przestałem chodzić na zebrania i do służby. Jeszcze udało mi się też podjąć dodatkowe zajęcie, tak że już całkowicie zaprzestałem bywać z „braćmi”. Czyli ni mniej ni więcej przychodzi kryzys, w tym czasie odwiedzają mnie tylko dwie siostry, a tak poza tym to żywej duszy nie zobaczyłem. W październiku albo na początku listopada poszedłem na zebranie niedzielne, i poczułem się obco, jak nie wśród swoich i zadawałem sobie pytanie: co ja tu robię? Na tym zebraniu oczywiście rozmawiam z Mariuszem, mówię mu, że chciałbym porozmawiać tak szczerze, ale on nie ma czasu i obiecuje, że kiedy indziej. Wtedy dojrzewa u mnie myśl, że trzeba z tym skończyć, zrozumiałem że tak naprawdę to świadkowie interesują się tobą do czasu kiedy jesteś im potrzebny do statystyk tak zwanego wzrostu w organizacji, a później ich zainteresowanie twoją osobą spada do zera. Zacząłem czytać w internecie różne informacje od tak zwanych "odstępców" i zrozumiałem w końcu, że w organizacji jest fałsz i obłuda. W grudniu 2010 r. pierwszy raz biorę udział wraz z rodziną w świętach Bożego Narodzenia, dzielę się opłatkiem i jestem szczęśliwy jak nigdy od prawie sześciu lat. Zdałem sobie sprawę, jak wiele straciłem przez te lata i jak o mały włos nie straciłem tego wszystkiego do końca. O mały włos nie straciłem bezpowrotnie swojej rodziny. Przez ten czasu co się nie zjawiałem na zebraniach i nie chodziłem do służby, tak naprawdę to nikt nie przyszedł nie zapytał się, czy chociażby jestem zdrowy. Pewnego razu na gg odezwał się jeden z „braci”, i z udawaną szczerością zapytał, co się dzieje, że mnie nie widać, bo bardzo się martwi o mnie razem ze swoją żoną, ja mu odpisałem, że ja, jak się o kogoś martwię, to go odwiedzam albo dzwonię, a ty się nie odzywasz prawie wcale i raptem piszesz na gg, że się martwisz, wybacz ale nie wierzę w szczerość twoich intencji. Odpisał, że mi wybacza, że nie wierzę w szczerość jego intencji i ma nadzieję, że się spotkamy na zebraniu. Nic mu nie odpisałem, bo wiało od niego obłudą i fałszem. Minęło ponad pół roku, odzywa się starszy Mariusz i też nie przyszedł i nie zadzwonił tylko przysłał esemesa. Pytał się, co się dzieje ze mną i że chciałby się spotkać i porozmawiać. Ja odpisałem że nic się nie dzieje i o czym chce rozmawiać. On odpisał że no przecież mu obiecałem, że porozmawiamy. Ja odpisałem, czy pamięta, kiedy to było. On odpisał, że poco te gierki jak chcę się spotkać, to żebym podał termin, to spotkamy się u mnie lub u niego. Ja znowu odpisałem "czy pamiętasz kiedy to było". On znowu napisał "po co te pytania - albo się chcę spotkać albo nie". Ja wtedy nie wytrzymałem i zadzwoniłem do niego i znowu powtórzyłem pytanie, "Mariusz czy pamiętasz, kiedy to było, jak ja chciałem porozmawiać, on znowu swoje po co te gierki, jak po co grać na dwa fronty, jak mam się męczyć to żebym napisał list o odejściu". Ja mu odpowiedziałem, że się nie męczę i że w przeciwieństwie do innych w zborze ja na dwa fronty nie działam. Coś tam próbował odpowiedzieć, ale dokładnie nie pamiętam co - więc nie będę wymyślał. W każdym bądź razie finał tej rozmowy był taki, że ja powiedziałem do niego, że w końcu odzyskałem rodzinę i do widzenia. Ta rozmowa utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że tak naprawdę to wcale im na mnie nie zależy, a w swoim życiu nie kierują się wcale miłością. Bo zamiast przyjść wcześniej porozmawiać, czy w ogóle się zainteresować co się dzieje, ograniczyli się tylko do rozmowy za pomocą gg i esemesów. To jest tak zwana rodzina, która ponoć kieruje się w swoim życiu zasadami zawartymi w Biblii. Co, jak pokazuje życie, jest nieprawdą. Potrafią pozostawić samych sobie osoby starsze, twierdząc że nie prowadzą domów starców, pozostawiają wielu swoich członków z własnymi problemami i tak naprawdę im nie pomagają a wręcz przeciwnie potrafią udzielać rad niekoniecznie mających związek z naukami Chrystusa, ale wygenerowanych przez towarzystwo strażnica. Po tym wszystkim nie miałem już żadnych oporów i w ten sam dzień po rozmowie z Mariuszem wysłałem list o odejściu z organizacji, który zamieszczam poniżej. Drodzy bracia Piszę ten list do Was, gdyż dojrzałem już do tej decyzji. Na początek chciałbym zamieścić fragment z Pisma Świętego:”Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Albowiem jakim sądem sądzicie, takim was osądzą, i jaką miarą mierzycie, taką i wam odmierzą „(Mt 7:1, 2). Celowo zamieściłem ten fragment, żebyście nie osądzali mnie krytycznie z podjętej przeze mnie decyzji. Czytając Pismo Święte i psalm 32:8, który mówi „Pouczę ciebie i wskażę ci drogę, która masz iść”, doszedłem do wniosku, że Pan Jezus nie jest stworzeniem ani archaniołem, lecz jedynym w swoim rodzaju Synem Bożym w którym mieszka cieleśnie „cała pełnia Boskości”(Kolosan 2:9).Ponadto propagowany przez organizację dogmat o dwóch klasach ludzi zbawionych, niebiańskiej i ziemskiej nie znajduje swojego oparcia i uzasadnienia i jest przez organizację mylnie interpretowany, zresztą jak wiele innych nauk. Świadkowie Jehowy są ograbieni z dobrodziejstw Nowego Przymierza, udziału w Wieczerzy Pańskiej i nadziei niebiańskiej. Nadzwyczajna pozycja, jaką przypisuje sobie kierownictwo organizacji oparta jest na fanatycznym oddaniu członków organizacji, będących ślepo posłusznymi, jak i zarazem na chronologicznych i prorockich spekulacjach. Te jakże burzliwe w moim życiu parę lat w organizacji poczyniło ogromne spustoszenie w moim życiu rodzinnym, a właściwie mnie go pozbawiło. Myśląc o tym, że Wasze nauki są słuszne i stosując się do Waszych rad praktycznie odizolowałem się od rodziny nie biorąc udziału w ich życiu, w ich radościach i smutkach, skupiając się tylko na organizacji. Dopiero po czasie zrozumiałem jak wielkim było to błędem, bo chociażby składając dziecku życzenia z okazji urodzin głowy nie stracę, a poza tym sprawiam mu tym radość i nie ma w tym nic złego, a podawanie za powód nie obchodzenia urodzin dwóch negatywnych zachowań akurat opisanych w Piśmie Świętym wcale nie przekreśla tego wydarzenia i nie stawia go w świetle negatywnym. Poza tym namawianie a nawet wymuszanie na mnie prowadzenia studium z synem też nie wpłynęło korzystnie na relacje z rodziną;dochodziło na tym tle do sporów i to czasami dość burzliwych, gdyż ja byłem przekonany co do słuszności tego kroku, ale przez wypaczone myślenie ukształtowane przez organizację nie brałem pod uwagę uczuć innych i przede wszystkim nie starałem się zaakceptować faktu, że rodzina jest w innej wierze. Czego zresztą Wy również nie robicie, a dowodem są Wasze ataki na inne wyznania i przedstawianie siebie i swojego wyznania jako tej jedynej drogi podobno prowadzącej do zbawienia. To wszystko dało mi dużo do myślenia, zresztą wiele razy podkreślałem że jestem pilnym obserwatorem, ale nikt na to nie zwracał uwagi. Od grudnia 2010 roku postanowiłem całkowicie pójść za Panem (Jozuego 14:8). Jezus Chrystus zapłacił zbyt wielką cenę za moją wolność, bym pozostawał jedna nogą w organizacji. Próbowałem jeszcze chodzić na niektóre zebrania, ale nie czułem już radości, źle się czułem. Poza tym gorszyć mnie zaczęły niebiblijne poglądy przedstawiane na zebraniach. Wiem, że będę traktowany jak odstępca lub antychryst, że będziecie mnie unikać, ja jednak nie mam do nikogo urazy, nie czuję goryczy. Nie jestem Waszym wrogiem, lecz przyjacielem. Nie chcę też, żebyście opowiadali o mnie jakieś oszczerstwa, gdyż ja nic złego nikomu z Was nie zrobiłem ani nikomu nie wyrządziłem żadnej krzywdy. Jeżeli jednak będzie inaczej, to niestety ale będę musiał zareagować, gdyż nie pozwolę opluwać siebie i mojej rodziny. Bardziej sobie cenię poznanie Syna Bożego(Flp 3:7-11) od przynależności do organizacji uzależnionej od nauk wygenerowanych przez Ciało Kierownicze, które nie mają nic wspólnego z Pismem Świętym. Jedno muszę przyznać wpoiliście mi wielki szacunek dla Słowa Bożego, do bojaźni Bożej. W przyszłość jednak spoglądam z nadzieją, wierząc, że Pan użyje mnie w swej służbie dla innych ludzi, ale nie w organizacji, która tak bardzo oddaliła się od wielu podstawowych nauk. Nie odchodzę od Boga Jahwe, ale jak już wspomniałem od organizacji, od nauk wygenerowanych przez Russella i innych prezesów, oraz nauk opisanych w Strażnicy czy innych publikacjach Towarzystwa. Dalej będę pełnił służbę na rzecz Boga Jahwe, w pełni korzystając z Jego Słowa, Pisma Świętego, ale już nie w organizacji. Dlatego mając przed oczami słowa ap. Pawła z 1 listu do Koryntian 8:6 oraz listu do Rzymian 14:4 i w związku z konfliktem mojego sumienia oraz będąc posłuszny nakazowi z 2 listu do Koryntian 6:17 z bólem w sercu i ze łzami w oczach podjąłem decyzję o odłączeniu się i wycofaniu ze współpracy z Towarzystwem Strażnica. Tym samym wygasa wszelka Wasza władza nade mną. Ponadto w myśl słów z Psalmu 31:19, nie chciałbym żeby moja osoba lub nazwisko było zniesławiane w jakikolwiek sposób, co tyczy się też mojej rodzinny, i tutaj muszę powołać się na prawo cywilne, do przestrzegania którego jesteście zobligowani: KK. Rozdział XXVII art. 212. Mając na uwadze to że, macie na uwadze troskę o jedność zboru proszę, abyście odczytali mój list do braci oficjalnie, aby mój wizerunek oraz intencje, którymi się kieruję opuszczając zbór były wszystkim znane, nie tylko Wam, i żeby nie było niedomówień i niepotrzebnych plotek. Włożyłem w ten list sporo trudu, wiele mnie on kosztował bólu, łez i smutku, dlatego chciałbym, żeby był odczytany słowo w słowo, nie w skrócie, gdyż sami dobrze wiecie, że przestawienie słów, czy zastąpienie ich innymi wyrazami zaciera zrozumienie i myśli piszącego. Będę wdzięczny, jeżeli spełnicie moją prośbę, chociaż przyznam szczerze, że w to nie wierzę, ograniczycie się raczej do suchego komunikatu, że nie jestem Świadkiem Jehowy, pozostawiając szeregowych członków organizacji w niewiedzy. A powinniście wiedzieć, że przez takie milczenie dajecie powód do różnych plotek i pomówień, które to z kolei mogą się źle skończyć. Mimo wszystko niech Bóg Ojciec Wam błogosławi, a Jezus Chrystus Was nie opuszcza. Pozdrawiam. Ostatnie wydarzenia, a w szczególności to, że jeszcze zanim komukolwiek wyjawiłem swoją decyzję, już jakaś osoba ze zboru zaczęła fałszywie świadczyć przeciwko mnie i mówić nieprawdę przeciwko mojej osobie. Nie wiem, co chciała ta osoba osiągnąć, ale jej się to udało, chodzi o zamęt i napięcia. Ale nie to jest najgorsze w tej całej sprawie, tylko to, że w te plotki i bądź co bądź fałszywe pomówienia uwierzył brat Adam, który jest sługą pomocniczym, a mając wyszkolone sumienie na Biblii nie powinien dawać posłuchu tego rodzaju plotkom. Natomiast powinien, zanim powtórzył, a właściwie zanim rzucił mi nimi w twarz, porozmawiać ze mną najpierw na spokojnie, kierując się przy tym tak głoszoną przez Was miłością braterską. Jednak stało się inaczej; ktoś, kto twierdził kiedyś, że jestem jego przyjacielem pokazał, iż nie kieruje się w swoim postępowaniu miłością braterską i przeczy jakimkolwiek zasadom, publicznie wobec obcych osób rzuca mi w twarz, że ja rozpowiadam jakoby przez niego nie chodzę na zebrania, co oczywiście jest wierutnym kłamstwem, wyssanym z palca przez kogoś. Tym bardziej że od długiego już czasu z nikim nie rozmawiałem ze zboru. Niestety zarówno brat, jak i ta osoba, której imienia nie chciał mi brat ujawnić, wydali swoim postępowaniem świadectwo całej organizacji. Tą osobę mogę śmiało porównać do Żydów, którzy fałszywie świadczyli przeciwko Jezusowi po to tylko, aby został skazany i aby wprowadzić zamęt. Nie porównuję się tutaj do Pana Jezusa, ale ta cała sytuacja to przypomina. To boli i to tym bardziej, że wielu z Was darzyłem szacunkiem, bo wiem, ile dobrego od Was otrzymałem (chodzi o szacunek do Pisma Świętego, jak i do samego Stwórcy). Nigdy też nie powiem na nikogo z Was złego słowa, mimo tego, że nie wszystko jest idealnie. To wszystko, co się wydarzyło tylko utwierdziło mnie w mojej decyzji o odejściu, ale też przywołuje na myśl słowa z Psalmu 4:3-5, w którym czytamy: „Ludzie, dopókiż lżona będzie cześć moja? Dokąd miłować będziecie próżność i szukać kłamstwa? Wiedzcie, że cudownie okazał mi Pan łaskę, że Pan słyszy, gdy do Niego wołam” (BW). [Wszystkie wersety użyte w tym liście pochodzą z Biblii Warszawskiej lub z Biblii Tysiąclecia.] Teraz u mnie w domu jest krzyż, są inne przekłady Pisma Świętego i wcale mi to nie przeszkadza a wręcz przeciwnie pomaga mi. I tak już zostanie bo swoje życie powierzyłem Bogu i Panu naszemu Jezusowi Chrystusowi. Jak widzicie list nie jest pełen nienawiści czy goryczy a wręcz przeciwnie. Bo co by nie mówić to rzeczywiście nauczyli mnie szacunku do Słowa Bożego ale tylko tego, i nic poza tym. W tym okresie Pan postawił na mojej drodze wspaniałych ludzi którzy tak jak ja byli w organizacji ale poznali prawdziwego Jezusa Chrystusa i którym tak jak i mi spadła przesłona z oczu. Są to kochani ludzie którzy są dla mnie wsparciem, zarówno duchowym jak i takim prawdziwym cielesnym. Zacząłem poszukiwania prawdziwej ewangelii, jak na razie byłem na jednym takim spotkaniu ale cóż tam jakoś nie odnalazłem tego czego szukam. Szukam cały czas, mając wsparcie od moich wspaniałych przyjaciół, między czasie przeżyłem wspaniałą uroczystość mojego kochanego synka, komunię jego, i wiem że nie mógł bym uczestniczyć w tym wszystkim gdybym był w organizacji. A tak miałem całą rodzinę przy sobie i przeżyłem wspaniałe chwile. W tej chwili cieszę się wolnością, umysł mam nie skażony naukami towarzystwa i jest mi z tym dobrze. Moja rodzina jest szczęśliwa że wróciłem na jej łono. A temu wszystkiemu błogosławi Pan Nasz Jezus Chrystus. Moi drodzy w liście pierwszym Jana 5 – 20, apostoł napisał takie słowa : „Wiemy też, że Syn Boży przyszedł i dał nam rozum, abyśmy poznali tego, który jest prawdziwy. My jesteśmy w tym, który jest prawdziwy, w synu jego, Jezusie Chrystusie. On jest tym prawdziwym Bogiem i życiem wiecznym.”(BW) Kochani organizacja w to nie wierzy, a my jeżeli ten werset przyjmiemy i uwierzymy że Jezus Chrystus jest Bogiem i że w nim mamy życie wieczne, poprzez Jego krew i zmartwychwstanie, i jeżeli szczerze zwrócimy się do Niego w modlitwie wyznając szczerze nasze grzechy przeciwko Niemu i Ojcu i Duchowi Świętemu to otrzymamy łaskę przebaczenia i spadnie z naszych oczu zasłona i z powrotem wrócimy na Jego łono, a On otoczy nasz opieką. Część I JAK TO JEST BYĆ ŚWIADKIEM JEHOWY? Świadkowie od środka i ich fałszywe nauki Książka ta ma na celu ujawnić prawdę o Świadkach Jehowy, okazać jaka jest prawda o ich tak zwanej religii prawdziwej, która w wielu przypadkach nie ma nic wspólnego z prawdą a nawet jest ta prawda przeinaczana i dostosowywana do własnych potrzeb. Ma również na celu ostrzec wielu ludzi przed zgubnymi skutkami i wpływami ich nauk głoszonych przez nich. Jest tu zawarta historia powstania ruchu jak i autentyczne fakty z życia świadków. Nikt do tej pory ani z byłych ani obecnych świadków nie zdecydował się tak otwarcie napisać o swoich braciach demaskując ich jak i ujawniając fakty nieznane zwykłym ludziom. Książka ta nie ma również na celu oczerniania kogokolwiek, chodzi tylko o prawdę która jest tak skrzętnie ukrywana przed światem i zwykłymi ludźmi. Wielu świadków powie że to nic trudnego a już na pewno powiedzą że są bardzo szczęśliwi, ale czy aby na pewno tak jest, i czy aby to szczęście nie jest aby u co niektórych udawane tak na pokaz wobec braci i sióstr ?Tak żeby tylko czasem starsi nie zobaczyli że coś jest nie tak bo zaraz będą dociekać co się dzieje i czy aby na pewno wszystko w porządku. Ta ich „troska” spowodowana jest jak mówią miłością i troską o bliźniego. No i znowu wypada zadać pytanie, czy aby na pewno jest to prawda?, a może jest to obawa przed tym żeby za dużo osób nie odeszło od zboru?W moim mniemaniu to raczej ta druga opcja wydaje się bardziej prawdopodobna, a dlaczego, bo świadczyło by to o tym że coś się dzieje niedobrego w organizacji i że nie do końca jest tam tak różowo jak to sami świadkowie przedstawiają. Skąd mam takie wnioski? To proste trzeba być świadkiem i znać to środowisko od środka, żeby móc cokolwiek na ten temat powiedzieć, ale to nie wystarczy trzeba też być wnikliwym obserwatorem zachowań, słuchaczem, a zarazem trzeba umieć wiele rzeczy i faktów analizować. opr. mg/mg Od Redakcji. Niniejsza publikacja jest relacją opartą na osobistym doświadczeniu. Nie rości sobie ona prawa do bycia uznaną za publikację naukową - to wymagałoby szerokich badań, które byłyby sprawą bardzo trudną lub wręcz niemożliwą, z racji na brak jawności w funkcjonowaniu organizacji Świadków Jehowy. Osobiste doświadczenie ma jednak również swój walor poznawczy, pokazując aspekty, do których badacz z zewnątrz mógłby nigdy nie dotrzeć lub nie zrozumieć ich należycie. Zachęcając więc do lektury, prosimy czytelników o wzgląd na to, że jest to zapis osobistego doświadczenia, a nie praca naukowa - nie należy więc wyciągać z tekstu zbyt uogólniających wniosków. Do osób mających rodziny Słowo do osób, które mają rodziny, a same zechcą zostać świadkami: niestety musicie się przygotować na to, że nie będziecie brać czynnego udziału w życiu rodzinnym. Ktoś zada pytanie, a dlaczego? O to odpowiedź, ponieważ nie będziecie mogli uczestniczyć w takich uroczystościach, jak chociażby urodziny waszego dziecka i to obojętnie czy będzie kończyło roczek czy lat powiedzmy 15 - po prostu wy będziecie nieobecni, nie wspomnę o innych rodzinnych uroczystościach od momentu kiedy zaczniecie studiować ze świadkami będą wam mówić że to wszystko jest złe i że pochodzi od szatana i że musicie z tym zerwać albo oderwać się jak to nazywają od fałszywych praktyk. Sytuacja dzieci, których tylko jedno z rodziców staje się Świadkiem Jehowy jest bardzo trudna. Starsi członkowie zboru zwykle przekonują wówczas nowego wyznawcę-rodzica, aby przyjął nietolerancyjną postawę wobec dotychczasowych przekonań religijnych współmałżonka (np. zdejmowanie krzyży, wyrzucanie obrazków czy albumów religijnych, wypisywanie dziecka z lekcji religii, etc. - wbrew woli współmałżonka) i starał się go różnymi sposobami przyciągnąć do organizacji. Problem polega tu więc nie na naturalnych trudnościach we współistnieniu dwóch światopoglądów religijnych ale na zamierzonej wrogości do jakiegokolwiek innego systemu religijnego oraz na ingerowaniu organizacji w małżeńskie i wewnątrzrodzinne decyzje. Jeśli współmałżonek nie zamierza zostać Świadkiem Jehowy, jego partner - pod naciskiem organizacji - często dąży do sprawy rozwodowej, co w konsekwencji pociąga za sobą walkę o przyznanie prawa do opieki nad dzieckiem i w dalszej kolejności walkę (niezależnie od ustaleń sądowych) o prawo do widywania się z dzieckiem. Ktoś na pewno powie, że to bzdury, ale zapewniam was, że sam doświadczyłem czegoś takiego jak naciski chociażby na to, żeby wypisać dziecko z religii, nie wspominając już o naciskach na usunięcie wszystkiego z domu co wiązało się z inną religią i nieważne, że reszta rodziny nie jest i nie była Świadkami Jehowy. I nieważne że rodzina zacznie traktować was jak wyrzutków i się od was odwróci, tak jest w większości przypadków, ale przecież wasi nowi przyjaciele będą wam teraz mówić że macie nową rodzinę i że tamta nie jest wam tak naprawdę potrzebna. A jak to się ma w praktyce, no cóż jak co do czego przychodzi to w takich chwilach jak np. święta wy jesteście sami, a wasza rodzina razem przy jednym stole, wy sami przy stole, bo tak naprawdę rzadko się zdarza że ktoś z tak zwanej nowej rodziny zainteresuje się wami i was np. zaprosi do siebie żebyście np. nie czuli chociażby przygnębienia, czy nawet smutku. Dlatego tak wielu świadków cierpi na depresję, która jest wynikiem właśnie tak wspaniałych nauk, problemy psychiczne wśród świadków Jehowy występują bardzo często i to znacznie powyżej przeciętnej. Jednakże badania tego problemu są dość utrudnione przez fakt odradzania członkom przez Towarzystwo Strażnica zasięgania porady specjalistów. Szeregowi członkowie sekty są przekonywani, że niepotrzebna jest im fachowa pomoc psychiatryczna. Zamiast tego doradza się szukanie porady u starszych w zborze. Ci jednak, najczęściej słabo wykształceni - robotnicy lub rzemieślnicy - nie potrafią pomóc, a najczęściej pogłębiają jeszcze problem. Jednym z nielicznych, którym udało się zebrać sporo informacji na temat zdrowia psychicznego świadków Jehowy, jest prof. Jerry R. Bergman - amerykański psycholog i socjolog. Jest on czołowym ekspertem w Stanach Zjednoczonych w tej dziedzinie, a także autorem wielu książek i artykułów naukowych. Ponadto zajmuje się poradnictwem i opieką psychologiczną nad ponad 100 przypadkami chorych psychicznie świadków Jehowy. Bergman jest byłym świadkiem Jehowy i przez ponad 20 lat badał doktrynę i poglądy Towarzystwa Strażnica. Uczęszczał na zebrania członków sekty, dokonując jednocześnie obserwacji. Zgłębił dokładnie literaturę Towarzystwa Strażnica i przeprowadził tysiące rozmów tak z szeregowymi świadkami, jak i z członkami Ciała Kierowniczego. Zdaniem prof. Bergmana około 10% osób z przeciętnego zboru bardzo potrzebuje takiej czy innej formy psychoterapii. Nie jest to więc sprawa marginalna. W porównaniu do reszty społeczeństwa skala zaburzeń psychicznych jest czterokrotnie wyższa niż w całej populacji. Badania Bergmana są zbieżne z wynikami uzyskanymi przez innych uczonych, jak również bliskie są danym pochodzącym z innych krajów, schizofrenia występuje 4-6 razy częściej u świadków Jehowy niż w pozostałej populacji. Depresje notuje się około 6 do 10 razy częściej. Wart podkreślenia jest fakt, że natężenie tej choroby u świadków Jehowy jest znacznie większe. Najbardziej powszechna jest depresja, brak celu i sensu życia. Choroby nerwowe dotyczą nie tylko szeregowych członków organizacji, lecz także funkcyjnych, a nawet ścisłego kierownictwa. Sam osobiście znam osoby które cierpią na depresje związane chociażby z tym że są same, że nie mogą założyć rodziny że chociażby całe ich młodzieńcze życie ucieka im przez palce i to tylko dlatego że poświęcili się tak jakby się wydawało wspaniałej organizacji, która nic im nie dała a wręcz przeciwnie wiele odebrała. Nauki które tak naprawdę nie czynią człowieka wolnym ale robią z niego niewolnika religij która w teorii jest doskonała a w życiu jest zupełnie inaczej daleko jej do doskonałości jak wszystkim religiom na tym świecie. Regularna presja wypierania własnych potrzeb materialnych i intelektualnych w powiązaniu z poczuciem niskiej wartości własnej jest odpowiedzialna za psychiczne problemy świadków Jehowy. Trzeba jednak uczciwie dodać, że świadkowie Jehowy chętnie przyjmują w swoje szeregi ludzi wykształconych i z satysfakcją się nimi popisują. Członkowie Towarzystwa Strażnica żyją we wzmożonym strachu i poczuciu winy, które się w nich podsyca. Wymaga się od nich ekstremalnego poświęcenia i pracy dla organizacji nawet kosztem pracy zawodowej, zdrowia i skrajnego ograniczania swoich potrzeb materialnych. Patrząc na ŚJ tak pobieżnie - to są to bardzo mili ludzie. Przypuszczam, że nawet nie są świadomi pewnych spraw, gdyż wszystko co skłania do myślenia traktowane jest jako literatura odstępcza. Jedno co przykuwa uwagę to: -określanie siebie jako "trwających w prawdzie", czyli postrzeganie siebie jako lepszych nie będących częścią świata -system braterskiej więzi i pomocy w pierwszej kolejności "braciom"-większe zaufanie i częstsze posługiwanie się literaturą niż samą Biblią co uzasadniają tym, że literatura ta pomaga tłumaczyć zagadnienia biblijne -pomniejszanie pozycji Jezusa nie tożsamego z Bogiem, sprowadzając Go jedynie do roli narzędzia(jako Archanioła Michała) Najgorsze jest to że ślepo ufają "Niewolnikowi wiernemu i roztropnemu" i nie potrafią niczego zakwestionować a to prowadzi do całkowitej niewoli mentalnej. No właśnie niczego nie wolno zakwestionować nie wolno mieć swojego zdania na jakieś tematy bo zaczynasz być odstępcą i twoja mowa zaczyna być pokrętna i możesz się narazić na rozmowę ze starszymi a nawet na zawieszenie w przywilejach. No dobrze a co powiedzieć o samym pozyskiwaniu nowych członków, inaczej mówiąc uczniów. Jeżeli się komuś wydaje że to wszystko jest proste to się myli. Charakterystyczne jest krytykowanie przez nich zasad działania Kościoła katolickiego przy jednoczesnym stosowaniu przez Strażnicę podobnych metod postępowania. Dotyczy to zasady posłusznego podporządkowania się jednemu kierownictwu religijnemu oraz interpretacji Biblii. Towarzystwo Strażnica bardzo często stara się zachęcać wiernych Kościoła katolickiego do nielojalności wobec swego Kościoła i do jawnego kwestionowania jego nauk. Bo oprócz umiejętnego posługiwania się biblią, czyli wyszukaniem zawsze odpowiedniego wersetu na daną chwilę i temat, dochodzi jeszcze aspekt psychologiczny. O co chodzi? A więc mówiąc bardzo prosto chodzi o zwyczajne pranie mózgu, ogłupienie psychologiczne rozmówcy, wmówienie mu że w to co wierzył do tej pory to wszystko bajki i przede wszystkim fałszywe nauki religijne. I cóż ŚJ są niestety w tym bardzo skuteczni, nie stosując żadnych tortur fizycznych doprowadzają swojego rozmówcę do takiego stanu urobienia psychicznego że w końcu nawet najbardziej światły umysł zaczyna przyznawać im rację, prawda ma być tylko u Świadków Jehowy: "Każdy kto chce zrozumieć Biblię, powinien zdawać sobie sprawę, iż "wielce różnorodną mądrość Boga" można poznać tylko dzięki ustanowionemu przez Jehowę kanałowi łączności, którym jest niewolnik wierny i roztropny". Żaden psycholog nie może się poszczycić takimi efektami swojej pracy jak świadkowie którzy przewyższyli najlepszych naukowców w tej dziedzinie i to nie mając żadnego wykształcenia w tym kierunku. Są tak dobrzy że praktycznie nikt im nie dorówna, znają bardzo dobrze swojego rozmówcę, wyciągając od niczego nie podejrzewającego człowieka wszelkie informacje na jego temat i jego rodziny. Bardzo przydatnymi informacjami dla nich są informacje o problemach osobistych, o problemach w pracy, w domu np. szczególnie przydatne mogą być dla nich informacje o kłopotach ze współmałżonkiem, przydatne są też informacje jeżeli ktoś ma kłopoty ze znalezieniem pracy. Bardzo interesując są dla nich informacje o stanie naszych finansów, jeżeli macie dzieci od samego początku będą kładli nacisk żeby i one w pełni uczestniczyły w studium. Jeżeli chodzi o waszego współmałżonka, to przeważnie będą go określali mianem niewierzącego, oczywiście jeżeli nie będzie chciał się przyłączyć do ich społeczności. Pytam się kto dał im prawo do osądzania kogokolwiek i mówienia o takich rzeczy?Specjalnie podkreśliłem mianem niewierzącego żebyś sam czytelniku ocenił czy można tak kogoś nazwać nie mając szacunku np. dla wiary jaką wyznaje dana osoba, jest to nic innego jak pokazywanie i to dobitnie że ja jestem lepszy a ty gorszy. A już na pewno chodzi o pokazanie że twoja wiara jaką wyznajesz jest nic niewarta i że kroczysz drogą zła. Ale wracając do waszego współmałżonka na początku będą dla tej osoby bardzo mili, nawet będą was razem zapraszać w gości ale to tylko mydlenie oczu, i nie ma w tym żadnej przesady bo gdy się zorientują że wasz partner nie przejawia zainteresowania ich naukami to ich stosunek do niego będzie się ochładzał stopniowo. Przestaną w pewnym momencie razem was zapraszać bo zaczną uznawać że takie towarzystwo jest dla nich niepożądane. A nawet gdy do tego nie dojdzie to zaczną się naciski i to zdecydowane na waszego współmałżonka żeby się określił, będą mu wmawiać że on zginie w armagedonie, czyli zagładzie złych ludzi, pojawią się zdania typu „nie chciał, nie chciała, byś żyć ze swoim małżonkiem w nowym świecie”.Owszem pojawią się głosy że to nie prawda, no cóż napiszę wam jakie naciski przeżyła moja żona, a ponieważ nie jest świadkiem i razem byliśmy zapraszani na nazwijmy to spotkania towarzyskie, na jednym z takich spotkań i to u starszego zboru, moja małżonka została „zaatakowana” przez żonę tego starszego. Chodził o jej wierzenia i o komunię syna do której idzie i ja nie mam nic przeciwko temu. Po prostu szanuję przekonania żony i jej wybór i nie mówię jej że to jest złe. No ale wracając do tego spotkania, to wręcz ta żona tego starszego swoją napastliwością doprowadziła do tego że moja żona się popłakała i to bardzo i był czas że bardzo unikała ich towarzystwa, a tak na marginesie szkoda że tak późno się o tym dowiedziałem i że żona ukrywała ten fakt przede mną, bo wierzcie mi moja reakcja była by natychmiastowa. Gdyż rodzina jest dla mnie osobiście i będzie zawsze na pierwszym miejscu nigdy nie pozwolę na to żeby ktokolwiek krzywdził moich najbliższych i tego żadne nauki nie zmienią. I co na to powiecie gdzie w tej konkretnej sytuacji podziała się miłość bliźniego w tak szerokim rozumieniu, a przede wszystkim gdzie podział się szacunek do drugiego człowieka, bo o ile wiem z Pisma Świętego to Jezus szanował wszystkich ludzi, mało tego do każdego odnosił się z szacunkiem nawet jeżeli nie popierał jego poglądów, a skoro świadkowie tak bardzo deklarują że Jezus jest dla nich wzorem do naśladowania to pytam się o co chodzi, coś chyba nie gra. A już na pewno nie stosują w praktyce tego co sami mówią i głoszą. A najgorsze jest to że to wszystko zdarzyło się w domu starszego i że to jego żona dopuściła się czegoś takiego. A jak myślicie jak przebiega samo pozyskiwanie nowych ludzi, oprócz metody tak zwanego prania mózgu, dochodzą inne sposoby, dalekie od tego co mówił i jaki przykład pozostawił Jezus. Zaczyna to trochę przypominać walkę o klienta jaką prowadzą markety. Świadkowie wykorzystają każdą sytuację, każde zdarzenie żeby je powiązać ze swoimi naukami, perfidnie , ale nie tylko, potrafią zadawać pytania zupełnie nie mające żadnego związku z naukami zawartymi w biblii. A dlaczego tak się dzieje, no cóż ludzie po prostu mają ich dosyć, i to dlatego chociażby że są tak bardzo namolni, dlatego że zawsze przyjdą w najmniej odpowiednim momencie i do najmniej odpowiedniego miejsca i to mimo tego że wielu ludzi mówi im żeby np. nie przychodzili do nich w miejscu pracy. Niestety do wielu takie prośby nie docierają, a wręcz nie szanują zdania danej osoby i z uporem maniaka nachodzą tą osobę chociażby w pracy, i jak myślicie jak się czuje taka osoba. A więc jest co najmniej zażenowana, jest narażona na niewybredne komentarze zarówno pod swoim adresem jak również musi wysłuchiwać niewybrednych komentarzy pod adresem świadków ze strony swoich współpracowników lub osób postronnych które ów fakt widziały. Zdarza się że te osoby są wydalane z pracy, albo im to grozi, ale do świadków to nie dociera. Potrafią zaczepiać ludzi na cmentarzu kiedy ktoś stoi nad grobem swojej osoby bliskiej, są wtedy tak bardzo namolni a to tylko po to żeby wykorzystać cierpienie tej osoby, nie liczą się z tym czy w danej chwili ta osoba cierpi byle by tylko udał się założyć i powiem szczerze że w takiej chwili jest im dużo łatwiej omamić kogoś swoimi doktrynami. I jak drogi czytelniku czy nie wydaje ci się że brak im prostej zasady jaką jest wyczucie miejsca i czasu? Przyznam się, że kiedyś sam tak robiłem dopóki nie zrozumiałem że więcej można osiągnąć nie narzucając się nikomu, tak też robił Jezus, nic na siłę, miał wyczucie czasu i miejsca. Więc niestety ale drodzy bracia i siostry jeszcze musicie się wiele uczyć, a przede wszystkim bardziej uważnie czytać Pismo i analizować zachowanie Jezusa. Mimo tego że wielu jest w tak zwanej prawdzie wiele lat to niestety ciągle popełniają ten sam błąd, brak wyczucia czasu i miejsca, i na dodatek traktowanie ludzi jak towar, jak zdobycz którą jak się zdobędzie to za żadne skarby nie można jej wypuścić z rąk. Ośmielę się ich porównać do raka który jak zaatakuje człowieka i nie jest zwalczony w zarodku to go zje w całości. Jest to dość brutalne porównanie, ale tak jest niestety, drodzy świadkowie jesteście jak rak toczący organizm i wcale mnie nie dziwi, że w niektórych krajach jest zakaz waszej działalności, albo, że wasza działalność jest ograniczona do minimum. Czyli po prostu zostaliście usunięci jednym cięciem. Wstępy używane w służbie A wracając do używania wstępów niekoniecznie zgodnych z Biblią, to podam wam przykład: jedna z głosicielek, notabene żona starszego, używa słowa wstępnego do rozmowy z osobą następującego cytuję”kobieta potrzebuje 17 minut seksu żeby uzyskać zadowolenie a co z dalszą częścią dnia”, ciekaw jestem jaka by była wasza reakcja, gdybyście byli kobietą, podejrzewam że co najmniej bylibyście zażenowani i zakłopotani tym pytaniem, a już na pewno byście taką rozmowę szybko zakończyli bo skąd ona może wiedzieć, ile wam potrzeba czasu żeby uzyskać zadowolenie z seksu, a poza tym to wasza osobista sprawa. A inna rzecz, skoro seks jest tematem co najmniej napiętnowanym u świadków, mówię oczywiście o seksie pozamałżeńskim, to skąd ta osoba wie, ile czasu potrzeba żeby uzyskać zadowolenie. Czyżby z telewizji, a może z internetu, a może z prasy - ale nie tej od świadków, a może sama zmierzyła czas swojego seksu z mężem i wyszło jej 17 minut. No cóż w tym ostatnim przypadku to jej współczuję, a dlaczego to pozostawię to bez komentarza a i tak każdy czytelnik będzie wiedział o co mi chodzi. No chyba że będzie miał takie samo pojęcie o seksie co ta osoba głosząca. No i co ma to wspólnego z Biblią? Przecież widać gołym okiem, że nic. Po za tym ta sama osoba używa dość kontrowersyjnych porównań np. mówi coś takiego, cytuję: "lekarz który się uczy swojego zawodu i potem wykonuje ten zawód jest lekarzem praktykującym, a jak przestaje go wykonywać to jest lekarzem niepraktykującym". Zaprzestać wykonywania zawodu można z wielu powodów np. przejście na emeryturę, ale nawet nie o to chodzi. Ta osoba lekarza przyrównała do katolika, który jak przestaje chodzić do kościoła to staje się niepraktykującym, nie było by nic dziwnego w tym porównaniu gdyby nie fakt że lekarz pozostaje lekarzem do końca życia i nawet jak nie leczy zawodowo to wiedza zdobyta plus praktyka którą uprawiał przez parę lat jest ogromna i zawsze służy radą i pomocą. A co się tyczy katolika, można nim przestać być, gdyż nie jest to określenie wiary, jest to tylko utożsamienie się religią która jest powszechna ale nie narzucana, bo katolik znaczy nic innego jak powszechny, ale żeby wierzyć w Boga, czy trzeba należeć do jakiejkolwiek społeczności. Na pewno nie wierzę w Boga, znam jego imię, wiem kim jest Jezus Chrystus, wiem czym jest duch święty i dzięki temu jestem chrześcijaninem, nie katolikiem, nie świadkiem jehowy, czy protestantem, lub muzułmaninem. I chyba każdy się z tym zgodzi. Wracając do tego porównania, drodzy świadkowie jak nazwiecie kogoś ze swoich kto nie jest wykluczony z waszej społeczności, a nie chodzi na zebrania, nie jeździ, na zgromadzenia, nie uczestniczy w dziele głoszenia. Czy nie można go śmiało nazwać świadkiem niepraktykującym ale wierzącym? No tak zapomniałem, że wy mówicie, że ktoś taki osłabł duchowo, bo boicie się nazywać rzeczy po imieniu, i tak jest prościej dla was jak ktoś coś wam powie na temat ludzi, którzy z różnych przyczyn nie przychodzą na wasze zebrania. Nie dopuszczacie myśli żeby nazwać kogoś od siebie niepraktykującym, no bo przecież w tak wspaniałej organizacji nie ma miejsca na takie określenia. Jak widzicie mimo tego, że mówią, że do nauczania nie jest potrzebne żadne wykształcenie, to to porównanie pokazuje co innego, że wiele osób musi nauczyć się wiele, jeżeli chodzi o rozmowę z ludźmi, bo do prostego człowieka który nie ma wykształcenia to może i trafi ale jak się trafi na kogoś mądrzejszego, to niestety polegacie na całej linii, wasze argumenty są od razu obalane i podważane. Pamiętam pewne zdarzenie z początków mojego głoszenia, kiedyś wybraliśmy się do służby na teren wyjazdowy, głoszenie przebiegało dość sprawnie - krótkie pytania i z reguły krótka odpowiedź rozmówcy „nie dziękuję”aż do momentu gdy przyszliśmy do jednego pana. Ów pan okazuje się bardzo wykształconym człowiekiem i mimo prób doświadczonej głosicielce nie udaje się podjąć tematu bo pan szybko ją gasi, mało tego okazuje się że ten pan zna dobrze tą głosicielkę. Nie widząc innej możliwości owa głosicielka wchodzi na temat stworzenia ludzi i próbuje wmówić temu człowiekowi że ludzie istnieją na ziemi od stworzenia Adama czyli gdzieś od roku ok. 4000 i jak myślicie jaka była reakcja tego człowieka po prostu wyśmiał ową głosicielkę, a ja myślałem że zapadnę się pod ziemię ze wstydu. Ten mężczyzna po prostu wprost wykazał brak wiedzy owej głosicielce a nawet powiedział jej żeby się nie ośmieszała wygłaszając takie teorie. Tak więc jak z tego sami widzicie wiedza co niektórych jest na poziomie zerowym i to do tego stopnia że potrafią się nawet ośmieszyć wygłaszając teorie wręcz wyssane z palca. A wystarczy trochę poczytać historii starożytnej żeby dowiedzieć się chociażby że taki lud jak Sumerowie osiedla się w dolinie Tygrysu w roku 5000 albo że miasto Ur istniało 4200 lat tak więc jak widzicie wiedza ich jest co najmniej nikła, a przecież są i starsze dowody na istnienie życia ludzkiego, więc się pytam drodzy świadkowie, skąd te wasze wyliczenia, skoro historia mówi co innego? Zapewne sami nie wiecie a powoływanie się przez was na Biblię będzie oszustwem, bo niestety, ale tam nie ma żadnej konkretnej daty, więc pytam się dlaczego tak konkretnie precyzujecie datę stworzenia Adama i w swoich publikacjach podajecie dokładna datę czyli rok 4026 i jeszcze określacie nawet porę roku na jesień? No po prostu rewelacja, każdy naukowiec i człowiek mający wiedzę historyczną pęka w tej chwili ze śmiechu śmiejąc się z was i waszych rewelacji. Tak więc, jak widzisz drogi czytelniku, jest to kolejny przekręt ludzi udających, że mają wiedzę na każdy temat ale niestety tak nie jest. Jednak wiedza się czasami przydaje, chociażby po to żeby nie robić z siebie głupka w rozmowach z innymi. No ale świadkowie z uporem maniaka twierdzą, że wiedza świecka jest im nie potrzebna, po co więc w ogóle posyłają dzieci do szkoły? Przykładów takiej prostej nieznajomości faktów i zdarzeń można by było mnożyć na pęczki, ale wystarczy ten jeden. opr. mg/mg Poniedziałek. Samo południe. Spaceruję w słońcu z wózkiem, podchodzą do mnie dwie uśmiechnięte panie. Chcą zadać mi jedno pytanie i nie jest to pytanie o godzinę. Matka z dziećmi - ofiara idealna. Nie spieszy się i na pewno będzie chciała wiedzieć, czy jej dzieci, gdy dorosną, też będą żyły w czasach wojen i konfliktu. Spotykam świadków Jehowy co i rusz. Nasz park to ich teren łowiecki. Zapisali w swoich zeszycikach mój adres i to, że nie wyrzucam ich kopniakami za drzwi. Więc przychodzą i chcą rozmawiać. Co jakiś czas przynoszą zaproszenie na kolejną pamiątkę śmierci Jezusa albo inną alternatywę dla katolickich świąt. Albo zadają mi wyjątkowo ważne pytanie o to, czy wszyscy po śmierci będą w niebie. To zależy, co uznamy za niebo - odpowiadam wtedy. Ach, naprawdę? A co pani uznaje? I zaczynamy sparing. Jak rozmawiać, aby przekonać Świadków Jehowy? Czy w ogóle rozmawiać? >> zobacz Przez długi czas traktowałam świadków Jehowy jak poligon. Znajomością Pisma wchodzą mnie, teologowi, na ambicję - ale dzięki temu walka na argumenty biblijne może trwać długo. No i te niekończące się dyskusje w otwartych drzwiach, to rozczarowanie, gdy dochodzimy do tego, co nas różni: do bóstwa Chrystusa, do Trójcy Świętej, raju na ziemi. Uparci i nie do zbycia, jeśli chce się być grzecznym. Denerwująco pewni, że nie tkwią w błędzie. Głoszący swoje teorie, wysnute na podstawie interpretacji wersetu ze źle postawionym przecinkiem. Zawsze wiedziałam, że przecinki są ważne. Przepraszam, mam do pana ważne pytanie: czy przecinek może przeszkodzić w zbawieniu? A co to jest zbawienie? No, z Bogiem, w niebie. Nie w niebie? Na ziemi? Ale ja nie chcę być na ziemi, chcę być w niebie. Że nie jestem w stu czterdziestu czterech tysiącach? A skąd pan to wie? Świadkowie Jehowy. Źródło wyrzutów sumienia, kiedy się - zamiast skończyć dyskusję - nakrzyczy na człowieka w wieku swego dziadka. I nie ma co udawać, że to biblijne czczenie starców. To raczej krzyk rozpaczy: człowieku, kończy ci się czas. Rzuć te bzdury, przejrzyj na oczy! Radzą mi: nie rozmawiaj. Po co się będziesz denerwować, tracić czas. Albo zaproś i na początek pomódl się z nimi do Ducha Świętego. Znajoma tak zrobiła, więcej nie wrócą, zobaczysz. A ja jakoś nie mogę. Nie mogę, bo im dłużej z nimi rozmawiam, tym bardziej ich szanuję. Chodzą. Poświęcają czas. Narażają się na śmieszność. Rozmawiają o Bogu. O wierze. Swojej, jasne. Błędnej, jasne. Szkoda na nich czasu, bo wierzą w bzdury? Bo wszystko przeinaczyli? Gdyby Jezus rozmawiał tylko z tymi, którzy nie błądzili, miałby bardzo ograniczony wybór. On chodził i głosił. A ja nie chodzę i nie głoszę. Bo nie ma czasu, bo dzieci małe, bo są inni ewangelizatorzy. Świadkowie chodzą. Zazwyczaj wszyscy ich odganiają. Ale widziałam ostatnio na spacerze dziewczynę, która chętnie wzięła coś do czytania, mówiąc, że ją to bardzo interesuje. Mówiła też coś o spotkaniu. Poczułam się, jakby ktoś mnie ukłuł szpilką. Nie idź do nich! Mówią bzdury! Chodź do nas! - miałam ochotę zawołać. Ale nie zawołałam. To nie czasy starożytne, kiedy nie można wyjść po chleb, żeby nie usłyszeć, że Jezus jest tylko Synem, niczym więcej, albo dostać w zęby za stwierdzenie, że Maryja nie jest Matką Bożą. Teraz jest inaczej: mamy rację i siedzimy z nią w domu. Inni nie mają, ale głoszą. W domu. Na ulicy. W przestrzeni publicznej. Dwie miłe panie żegnają się ze mną serdecznie. Byłam miła. Nie powiedziałam im, gdzie i jak szybko mają się udać, byle dalej ode mnie. Porozmawiałam. Uprzejmie przyjęłam gazetkę. Starsza pani, która przysłuchiwała się, mijając nas powoli, zwalnia jeszcze kroku, żebym mogła ją dogonić. - Jehowi. Tacy namolni oni są. Chodzą po domach i próbują ludzi przekonać, a kto na starość poglądy zmienia - wzdycha. - I odgonić ich nie można. No właśnie. Chodzą, próbują i odgonić ich nie można. Chociaż nie mają w ofercie prawdy, tylko jej substytut. Świadkowie Jehowy - katolicki wyrzut sumienia. Marta Łysek - teolog i dziennikarka, żona i matka. Autorka bloga Dzieci, stwory i inne przyjemności.

adwentyści dnia siódmego a świadkowie jehowy